Krótko o hejcie i pijana gruszka w cieście {przepis}
Mówię do siebie: Magda, zrobiłaś fajne ciacho. Masz fajny przepis, masz nawet całkiem fajne fotki, zrób najprostszą rzecz z możliwych: weź laptopa, zaloguj się na bloga (o matko! nie mów, że w adresie twojego bloga wciąż jest fraza blogspot?! jakie to żałosne! nie wiesz, że aby być traktowanym poważnie w blogosferze musisz się tego pozbyć? nie wspominając już o zarabianiu kasy! złamanego grosza nie zarobisz z tym blogspotem! jak to? nie zależy ci na zarabianiu na blogu? do reszty ci już odbiło?), wklep ten najlepszy-ever-i-musisz-go-koniecznie-wypróbować przepis, załaduj kilka fotek (przecież jesteś z nich całkiem zadowolona?), kliknij opublikuj i ta dam! Poszło w eter? Można? Można!
Nie musisz się wysilać, nie musisz przelewać swoich myśli na papier, ekran znaczy się, nie musisz ich do jasnej ciasnej upubliczniać! Uwierz mi, żadna szanująca się blogerka nigdy nie mówi, co naprawdę myśli, a już tym bardziej siedzi cicho, jeśli ma niepopularne poglądy. Bo niepopularne poglądy są ... niepopularne! Wiesz, ile możesz przez to followersów stracić? Lajków, sharów. Dżizas, możesz nawet narazić się na coś o wiele gorszego: ktoś może napisać niepochlebny komentarz, ktoś może nie zgodzić się z twoim zdaniem, ktoś może napisać, że bredzisz. I co wtedy? Jak taki negatywny PR (czyt. pijar?) wpłynie na twój wizerunek? I wreszcie, pomyśl proszę, jak poradzisz sobie z takim hejtem?
Nijak. Radzić sobie z czymś czego nie ma? Bo choćby nie wiem jak często Wam to wmawiano, musicie wiedzieć, że komentarz: negatywny, niepochlebny, nie wynoszący blogera pod niebiosa, nie przyznający mu racji, wytykający mu błędy czy plagiat, krytyczny, z odmiennym punktem widzenia, nie noszący cech lizodupstwa hejtem nie jest. No po prostu nie jest i już!
Hejt jest wtedy, gdy ktoś cię obraża. Bardzo mi przykro, ale odmienne zdanie, inne poglądy czy krytyczne spojrzenie (często gęsto będące po prostu dowodem na to, że ktoś używa mózgu) nijak nie podpada pod definicję obraza majestatu. Sorry.
A jeśli jesteś blogerką i interesują cię tylko koemntarze w stylu: o jejciu, jakie to przecudnie cudne i jaka ty jesteś przecudnie cudna i jak przecudnie cudnie piszesz/ściemniasz/reklamujesz żarcie/tanie buty/czy co tam jeszcze udając, że nie reklamujesz, ale ja i tak udam, że nie widzę, bo przecież też tak bardzo mi się takie życie marzy (no chyba, że jestem zdefiniowaną idiotką i naprawdę tego nie widzę) to spoko. Ja tam z tym problemu nie mam, bo mamy demokrację i kapitalizm do tego, więc każdy orze jak może, co jednym z moich ulubionych powiedzonek jest. Tylko weź jakoś może uprzedzaj tych myślących inaczej? Coś w stylu: cześć, jestem Dżesika, to jest mój przecudny blog, a jeśli potrafisz myśleć samodzielnie to proszę opuść to miejsce. Dla własnego dobra.
I nie myślcie sobie, że tak gadam do siebie, bo nie gadam. Tak jakoś dzisiaj wyszło, że ta moja good-vibes-only-wersja się wtrąciła i dałam się przekonać: napiszę dziś po prostu post z gatunku tych kulinarnych i nic innego nie powiem. Cicho będę siedziała. Choć tak naprawdę, to nieustannie zastanawiam się dokładnie tak samo, jak kiedyś pewna irlandzka posłanka:
A na wypadek, gdyby jednak to myślenie trochę Was uwierało, to mam coś idealnego na nie-myślenie: odrobinę alkoholu w postaci pijanej gruszki. Upijacie taką gruszkę dowolnym alkoholem a potem ją zanurzacie w ulubionym cieście.
Pijana gruszka jest też fantastyczna w innym towarzystwie: gałki lodów waniliowych i bitej śmietany. Wyrafinowana prostota.
Przygotowałam dla Was trzy wersje do wyboru, każda z nich na bazie innego alkoholu (po cichu powiem tylko, że ta wesja z porto jest moją ulubioną, a jeśli macie coś takiego jak lista podróży marzeń to dopiszcie do niej koniecznie Porto! I przywieźcie stamtąd porto, ma się rozumieć!)
Nie musisz się wysilać, nie musisz przelewać swoich myśli na papier, ekran znaczy się, nie musisz ich do jasnej ciasnej upubliczniać! Uwierz mi, żadna szanująca się blogerka nigdy nie mówi, co naprawdę myśli, a już tym bardziej siedzi cicho, jeśli ma niepopularne poglądy. Bo niepopularne poglądy są ... niepopularne! Wiesz, ile możesz przez to followersów stracić? Lajków, sharów. Dżizas, możesz nawet narazić się na coś o wiele gorszego: ktoś może napisać niepochlebny komentarz, ktoś może nie zgodzić się z twoim zdaniem, ktoś może napisać, że bredzisz. I co wtedy? Jak taki negatywny PR (czyt. pijar?) wpłynie na twój wizerunek? I wreszcie, pomyśl proszę, jak poradzisz sobie z takim hejtem?
Nijak. Radzić sobie z czymś czego nie ma? Bo choćby nie wiem jak często Wam to wmawiano, musicie wiedzieć, że komentarz: negatywny, niepochlebny, nie wynoszący blogera pod niebiosa, nie przyznający mu racji, wytykający mu błędy czy plagiat, krytyczny, z odmiennym punktem widzenia, nie noszący cech lizodupstwa hejtem nie jest. No po prostu nie jest i już!
Hejt jest wtedy, gdy ktoś cię obraża. Bardzo mi przykro, ale odmienne zdanie, inne poglądy czy krytyczne spojrzenie (często gęsto będące po prostu dowodem na to, że ktoś używa mózgu) nijak nie podpada pod definicję obraza majestatu. Sorry.
A jeśli jesteś blogerką i interesują cię tylko koemntarze w stylu: o jejciu, jakie to przecudnie cudne i jaka ty jesteś przecudnie cudna i jak przecudnie cudnie piszesz/ściemniasz/reklamujesz żarcie/tanie buty/czy co tam jeszcze udając, że nie reklamujesz, ale ja i tak udam, że nie widzę, bo przecież też tak bardzo mi się takie życie marzy (no chyba, że jestem zdefiniowaną idiotką i naprawdę tego nie widzę) to spoko. Ja tam z tym problemu nie mam, bo mamy demokrację i kapitalizm do tego, więc każdy orze jak może, co jednym z moich ulubionych powiedzonek jest. Tylko weź jakoś może uprzedzaj tych myślących inaczej? Coś w stylu: cześć, jestem Dżesika, to jest mój przecudny blog, a jeśli potrafisz myśleć samodzielnie to proszę opuść to miejsce. Dla własnego dobra.
I nie myślcie sobie, że tak gadam do siebie, bo nie gadam. Tak jakoś dzisiaj wyszło, że ta moja good-vibes-only-wersja się wtrąciła i dałam się przekonać: napiszę dziś po prostu post z gatunku tych kulinarnych i nic innego nie powiem. Cicho będę siedziała. Choć tak naprawdę, to nieustannie zastanawiam się dokładnie tak samo, jak kiedyś pewna irlandzka posłanka:
jeśli człowiek nie mówi tego, co myśli, to po co myśleć?
A na wypadek, gdyby jednak to myślenie trochę Was uwierało, to mam coś idealnego na nie-myślenie: odrobinę alkoholu w postaci pijanej gruszki. Upijacie taką gruszkę dowolnym alkoholem a potem ją zanurzacie w ulubionym cieście.
Pijana gruszka jest też fantastyczna w innym towarzystwie: gałki lodów waniliowych i bitej śmietany. Wyrafinowana prostota.
Przygotowałam dla Was trzy wersje do wyboru, każda z nich na bazie innego alkoholu (po cichu powiem tylko, że ta wesja z porto jest moją ulubioną, a jeśli macie coś takiego jak lista podróży marzeń to dopiszcie do niej koniecznie Porto! I przywieźcie stamtąd porto, ma się rozumieć!)
Pijana gruszka wersja 1:
1/2 łyżeczki kardamonu
szczypta soli
1/4 łyżczeki szafranu
3/4 szkl cukru
2 szkl białego wytrawnego wina
Pijana gruszka wersja 2:
2 laski wanilii, przecięte wzdłuż
2 laski cynamonu
1 szkl cukru
sok z jednej cytryny
skórka starta z jednej cytryny
1 szkl wody
Pijana gruszka wersja 3:
1 szkl porto
1 szkl wody
3/4 szkl cukru
3-4 niewielkie paski skórki z pomarańczy
1-2 niewielkie paski skórki z cytryny
1. Gruszki obieramy (dowolną ilość, raczej wybieramy te twardsze, do mojego ciasta użyłam pięć sztuk).
2. Odcinamy "dupki", tak by mozna było gruszki ustawić pionowo, ogonkami do góry.
3. Nożykiem do warzyw wycinamy gniazdo nasienne.
4. Składniki zalewy umieszczamy w rondelku, dokładnie mieszamy, doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień, wkładamy gruszki i "dusimy" na wolnym ogniu przez 30-40 minut.
5. Jeśli będziecie używać gruszek do ciasta (możecie tutaj wykorzystać swój ulubiony przepis, oczywiście gruszka najlepsza jest w połączeniu z ciastami czekoladowymi) to nie muszą się one aż tak długo "alkoholizować".
Wiecie co Wam jeszcze powiem? Tak całkiem na głos, bezwstydnie? Jesień jest mega fajna! Odkrywam ją na nowo, na nowo odkrywam las, drzewa, pajęczyny, grzyby, mchy, liście i przefiltrowane jesienne światło. Jest mega! A to oznacza, że grzyby tu się jeszcze pojawią :-)
Na koniec jeszcze szybciutkie info kończące rozdawajkę z mini mebelkami do fairy garden: zostawiłyście tyle fantastycznych komentarzy, że wybór tego naj okazał się praktycznie niemożliwy, jednak, koniec końców, zapadła decyzja, że ukochana wnusia Bogny musi mieć ogródek wróżek. Bogno, zapraszam Cię do kontaktu mailowego (adres w menu) a wam wszystkim dziękuję za udział w zabawie. Do następnego razu!
XOXO
Dziękuję za zabawę i gratulacje dla Bogny:)
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję!!
Usuńkochana porto uwielbiam a miasto berdzo mi sie podoba :) , a połączenie gruszki czeko i porto musi smakować obłędnie :))
OdpowiedzUsuńgratuluję Bognie i dizękuje za zabawę
No pewnie, że obłędnie! To ja Ci dziekuję!
UsuńOj, zapowiada się kulinarna zabawa.
OdpowiedzUsuńTekst jak zwykle daje do myślenia.
Pozdrawiam ciepło:)
Buziaki!!
Usuńno i jak mam napisać uwagę ? negatywny komentarz? jak zgadzam sie w 100 %
OdpowiedzUsuńJa też piszę dla własnej radości, też mam blogspot i nie chcę zarabiac ;-)
Jakaś nienormalna jestem
Pozdrawiam
Dorotko,mówią "dajcie mi człowieka a znajdzie się paragraf" :-) a tak na serio, to my należymy chyba do grupy "bloguję, bo mogę", nic nie musimy, wszystko możemy i mamy trochę inną perspektywę i cały ten okołoblogowy biznes i wyścig szczurów po prostu nas śmieszy :-)
UsuńTakie pijaństwo to ja rozumiem i też bym się skusiła ;p
OdpowiedzUsuńJa też w blogspocie i jakoś nie mam ciągot żeby coś zmieniać w tym temacie ;0
Uuuu,to znaczy,że niedostanę tych maleńkich mebelków do sesji moich szydełkowców?? :(
Bużka!!!
O matko, nie rozdzieliły mi się - nie dostanę- ;p
UsuńOj, przykro mi :-( :-( :-(
Usuń