Comfort zone
Dzień dobry !
"What's in your head?
In your head.
Zombie, zombie, zombie...."
Cranberries
Ok, to teraz właściwa treść posta :-)
Pamiętacie piosenkę "Zombie" ??
Nie do końca jest o tym, o czym dziś napiszę (właściwie to całkowicie jest o czym innym), ale to zombie w głowie akurat bardzo mi pasuje.
Czy każda/y z nas nie ma w głowie czegoś na kształt takiego potworka?
Mniejszego lub większego.
Bardzo agresywnego lub mniej.
Coś, co siedzi w nas i nie pozwala nam iść do przodu.
Ten potwór ma bardzo ładne imię: strefa komfortu.
Taka przestrzeń behawioralna, gdzie wszystkie nasze działania i zachowania wpisują się w wypracowany przez nas wzorzec i codzienną rutynę.
Dzięki temu, że się tak ładnie wpisują mamy duże szanse na zminimalizowanie poziomu stresu, ryzyka, niemiłych niespodzianek.
Nie musimy się za bardzo starać ani wysilać, nie musimy się obawiać ani zbytnio zamartwiać.
Ot, taka mentalna stabilizacja, wygoda, święty spokój, czasami nazywany szczęściem.
I nie jest to ani złe, ani dobre.
To całkiem normalny stan, do którego dąży większość ludzi.
Ale...
....ale czy Twoja strefa komfortu jest aż tak piękna, że chcesz w niej pozostać do końca życia??
Nie chcesz już się uczyć, rozwijać, iść do przodu, uczyć się nowych rzeczy, bo ....??
Bo nowe Cię przeraża?? Bo tak jest dobrze?? Bo tak jest wygodnie??
I to wystarczy??
Gdzie kończy się Twoja strefa komfortu??
Co chciałabyś zrobić, ale wciąż znajdujesz tysiąc powodów, żeby tego nie robić??
Czego się boisz?
Co zrobiłaś dziś inaczej/po raz pierwszy??
Jaki potwór siedzi w Twoje głowie??
M.
PS - jak widzicie, autorka tekstu i zdjęć (czyli ja) postanowiła przekroczyć swoją strefę komfortu i wykazała się niesamowitą odwagą i kreatywnością zabierając w plener cynkowy domek i wieszając mitenkę na gałązce używając klamerki do bielizny :-)
Na swoje usprawiedliwienie mam to, że stosuję metodę drobnych kroczków a od czegoś trzeba zacząć :-)
PS - jak widzicie, autorka tekstu i zdjęć (czyli ja) postanowiła przekroczyć swoją strefę komfortu i wykazała się niesamowitą odwagą i kreatywnością zabierając w plener cynkowy domek i wieszając mitenkę na gałązce używając klamerki do bielizny :-)
Na swoje usprawiedliwienie mam to, że stosuję metodę drobnych kroczków a od czegoś trzeba zacząć :-)
Oj trudne pytanie zadajesz. Nie umiem na nie odpowiedzieć. Wydaje mi się, że przez dotychczasowe wiiiiiiele lat nie miałam strefy konfortu. Ciągle gdzieś mnie pchało, chciałam poznać więcej i więcej, przeżyć, doświadczyć nauczyć się, poznać ludzi... I właśnie zaprakło takiej strefy gdzie jest cicho spokojnie i bezpiecznie. I przyszła choroba. Wtedy okazało się, że jest we mnie ukryte pragnienie, które wylazło na wierzch. I teraz nie pcha już mnie tak po świecie. Pokochałam stabilizację. Mam przerwę w zdobywaniu nowych: wrażeń, znajomości, umiejętności... Dobrze jest tak jak jest. Znowu wychodzi, że najważniejsza jest równowaga...
OdpowiedzUsuńTo prawda, równowaga ponad wszystko :-) pozdrawiam!!!
UsuńZapraszam Cię na moje Candy - http://wcieniukwitnacychmagnolii.blogspot.com/2015/01/nowy.html
UsuńZe strefą komfortu jest jak z samooszukiwaniem się. Niby chielibyśmy zrobić coś nowego, innego, ale jest nam dobrze tu gdzie jesteśmy teraz. Poza tym ten lęk przed nieznanym, przed zmuszeniem się do wysiłku. I wcale sfera ta nie musi oznaczać jakiś niezwykłych wyczynów, jak zmiana pracy, także w tych najprostszych czynnościach bezpieczeństwo sfery komfortu zniechęca nas do podjęcia działań.
OdpowiedzUsuńA zaczynać zawsze lepiej od małych kroczków! :))
Buziaki
Zgadzam się, małymi kroczkami czasem trzeba zacząć :)
OdpowiedzUsuńUświadomiłaś mnie właśnie, że coś takiego jak strefa komfortu istnieje. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam. Muszę przemyśleć to o czym napisałaś. Czy może ja nie tkwię w tej strefie...
OdpowiedzUsuńJa chyba nigdy się w takiej strefie nie znajdę, a przynajmniej od lat nie jestem i trochę mi takiego komfortu brakuje ;))) Wciąż stawiam kroki, nie zawsze idę w dobrym kierunku, czasem się potykam, czasem spotykam z rozczarowaniem ale koniec końców cieszę się, ze nie stoję w miejscu i wyzanczam sobie nowe cele.
OdpowiedzUsuńTrudne pytania.Oj mi chyba jeszcze dużo czasu zajmie zanim znajdę się w strefie komfortu .Może kiedyś. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie INNE teksty, posty. Muszę przeczytać je jeszcze raz, i jeszcze, i za każdym razem pojawia się nowa refleksja. Zgadzam się z Ewą z Marzeniami malowane - może okazać się samooszukiwaniem. Mi osobiście "udało się" zaszyć w takiej strefie na prawie dwa lata, nie chciałam się z niej wyrwać, bo poza nią była prawda. A ja bałam się z tą prawdą zmierzyć. Z perspektywy czasu wiem, że potrzebna mi była ta strefa, żeby zdać sobie sprawę, że szczęście czeka na mnie jednak gdzieś dalej...oj chyba napiszę o tym więcej u siebie. Dziękuję! Wyjątkowo trafnie to ujęłaś...a chodzi mi to po głowie od lat...takie nienazwane..
OdpowiedzUsuńA zdjęcia i ich ilość - perfekcyjne...
OdpowiedzUsuńAż mnie zatkało.... Hm... strefa komfortu??? A może poprostu błogostan zwany lenistwem. Taka nasza natura! Chcemy dużo tego co jest poprostu fajne, a że zwykle kończy się szybciej niż chcielibyśmy, to trudno sprawdzić jak długo nasze ciało i dusza wytrzymałaby w takim błogostanie.
OdpowiedzUsuńNapiszę jedno - prawo jazdy. Tak. Wymyślam tysiące powodów dla których się za to nie zabieram choć dobrze wiem, że totalnie ułatwiło by mi to życie. Po prostu się boję... i nawet nie o siebie a o moje Maluchy... Jak słyszę o tych wszystkich pijanych, naćpanych, zmęczonych kierowcach... Gdzieś z tyłu głowy jest właśnie lęk... Jak się z nim uporam i poukładam sobie wszystko, to się za to wezmę:))
OdpowiedzUsuńO matko,to ja mam to samo ;p Przydałoby się to prawko,a jakże ale nie mogę się przełamać i już ;/
UsuńCudne fotki !!!
UsuńPiękna zima u Ciebie:) z moim potworkiem cały czas walczę ;)
OdpowiedzUsuńhmmm... no cóż, bede miała o czm myslec w nocy:))) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJakie piękne zimowe zdjecia kochana... A u Mnie dziś wiosna. Słońce i ciepło:):))
OdpowiedzUsuńściskam cie mocno Madziu
Fajna sesja! Zgadzam się ale u mnie komfort nie wyklucza zdobywania, odkrywania i poszukiwania nowego. Komfort muszę mieć by działać, ja stoję w miejscu gdy wokoło jest chaos
OdpowiedzUsuńhmmm to zadałaś nam pytania :) strefa komfortu po szybkim zastanowieniu muszę przyznać, że pojawia się u mnie, ale to głównie za sprawą iż cieszą mnie małe przyjemności na tyle mocno, ze zapominam o całej reszcie :D pozdrawiam serdecznie,
OdpowiedzUsuńJa chyba właśnie przekroczyłam pewną granicę , by podążać za moją nową strefą komfortu......za tą , o której marzę, a dotychczas pozostawiałam w sferze marzeń......nie wiem czy uda mi się osiągnąć ten stan....ale spróbowałam......wypuściłam potworka z rąk.....zobaczymy czy znów nie zachce mu się uciekać ? Do tej pory byłam....żyłam w zupełnie znanym mi obszarze.....na znanej ziemi ....wśród znanych mi ludzi.....a teraz przychodzi czas na nowe.....ale za tym nowym tęskniłam.....choć jeszcze tego nie znam ;) Trochę to popaprane....ale moje.....i tego sie trzymam . Moja dotychczasowa strefa komfortu tak zwyczajnie szwankuje i nadszedł czas by to zmienić .....by się rozwinąć.....by poszperać w kreatywności mojej głowy......by zrobić coś....
OdpowiedzUsuńDzieki za ten tekst ....dobrze się było nad tym chwilke zastanowić .....dobrze ;)
A zdjęcia śliczne!
Uściski Magdo .....no i wszystkiego dobrego :*
Moim zdaniem to nie zdrowe ani dla ciała ani dla ducha nie iść do przodu , nie rozwijać się , tkwić w martwym punkcie , życie jest zbyt krótkie by patrzeć jak przecieka nam między palcami .
OdpowiedzUsuńMyślę, że strefa komfortu jest strasznie ważna i dla każdego z nas jest ona trochę w innym miejscu budowana - jedni potrzebują pełnej stabilizacji w życiu rodzinnym, inni w bezpiecznym etacie, jeszcze inni wybierają przez lata to samo miejsce na wakacje i nie chcą zmiany. Podejmowanie nowych wyzwań, rozwój, otwartość są równie ważne, ale i tu każdy obiera własną ścieżkę. Najważniejsze, by nie osiąść na laurach i mieć w sobie nieustającą ciekawość życia i świata. Dla mnie nienaruszalna strefa komfortu to mąż i dzieci, za to prowadzenie firmy to dla mnie najwspanialszy sposób na odkrywania nowych możliwości, nowych ludzi, nowych wyzwań.
OdpowiedzUsuńA fotki super Ci wyszły! Ach się rozpisałam...
Uściski!!
Lubię czuć się bezpiecznie,a zmiany zawsze niosą ryzyko, chyba każdy się ich boi.
OdpowiedzUsuńNie ma jednak nic gorszego, niż poczucie, że się nie rozwijamy... więc warto podejmować ryzyko:) Pozdrawiam!
nie mam chyba tej strefy w sobie, bo mnie ciągnie naprzód i ciągle spodziewam się nowego. ciągle czuję się na początku drogi i wiem, że tyyyyleee jeszcze przede mną. wiem, ze sytuacja w jakiej jestem aktualnie - jest tymczasowa, i prędzej czy później się odmieni. owszem, czekam na to, ale... codziennie staram się pamiętać, że jestem w TERAZ, że trzeba się cieszyć tym co jest dzisiaj. i pozytywnie. i naprzód. :D
OdpowiedzUsuńmiłego dnia:*
Magda upajam się fotkami :) Piękna zima u Ciebie! Choć trochę słońca i mrozu wirtualnie złapię :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Marta :)
Łap ile tylko chcesz :-)
UsuńMiałam ją...miałam ale odkąd założyłam bloga to chcę się uczyć i poznawać i roziwjać. Iść w kierunku i nie zatrzymywać się. Dobrego dnia dla Ciebie i wspaniałego tygodnia ;-)
OdpowiedzUsuńKazdy nazywa to uczucie chyba jakos inaczej, kazdy ma swoja nazwe na tego ,, lenia'' ktory siedzi nam czasami na plechac, na tego tchorza ktory trzma nas za gardlo. Pytasz - co ostatnio zrobilas innego, po raz pierwszy . Otoz przelamalam wszelkie kanony i w wieku 47 lat wrocilam do szkoly , zeby dalej sie ksztalcic. ksztalcic dla samej siebie. Tak, chwilami mam dosc , bo nauka wchodzi inaczej niz 30 lat temu. Ale co, jesli nie isc do przodu ? Ostatnich gryza psy ;-) . Pozdrawiam Ania
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!!! pozdrawiam cieplutko :-)
UsuńMadziu wspaniałe zdjęcia i tekst! :)
OdpowiedzUsuńDziekuje Sissi :-) buziaki!
Usuńczasami warto z tej strefy uciec :) super zdjęcia!
OdpowiedzUsuńRacja :-) dzięki!!!
UsuńZdjęcia piękne, a tekst...hmmm... chyba naruszyłaś nim moją strefę komfortu, bo dałaś mi do myślenia, czy na pewno idę w dobrą stronę i czy w ogóle posuwam się do przodu... :-)))))
OdpowiedzUsuńW strefie komfortu szalenie się nudzę i wciąz wymyślam sobie nowe aktywności. Pomysłów mi też nie brakuje. Nie wiem do końca, czy to dobrze, bo lepiej zająć się jedną rzeczą porządnie, niż wieloma po łebkach. Pewnie gdzieś mam swoje granice, np nie zamierzam wsiąść do samolotu i dobrze mi z tym :-)
OdpowiedzUsuńOj, świetny post... bardzo daje do myślenia... Tak jak nie mam problemu z rozwijaniem pasji, robieniem czegoś nowego w tej dziedzinie, tak w kwestiach swojego ciała, sportu odżywiania.... oj... dużo gorzej. Ciągle mam deficyt snu. I to jest moje ostatnie usprawiedliwieni, żeby po 1. zjeść coś słodkiego, po 2. zdrzemnąć się w środku dnia, po 3. nigdzie się wieczorem nie ruszać z domu, tylko grzać się przy kominku... I teraz to właśnie sobie uświadomiłam i na najbliższą zumbę z moją ukochaną prowadzącą- IDĘ! I nie będzie wymówek, że może spodnie nowe by sie przydały, że koszulka nie taka... Taki to właśnie diabeł mi gada w tej głowie i to są moje wymówki. Bez sensu totalnie! Dzięki za tego posta!
OdpowiedzUsuńDobrze wiem, jak ciężko pokonać tego lenia :-) ale jak już się zrobi pierwszy krok, to potem człowiek nadziwić się nie może, że tak długo zwlekał :-) udanej zabawy na zumbie (nie ma nic lepszego niz zumba!!)
UsuńWitaj:) STREFA KOMFORTU jak nazwałaś jest miejscem dla mnie bardzo ważnym, tutaj na własnych warunkach podejmuję ryzyko tworzenia własnych wyobrażeń nie siląc się na "odgapianie" od innych, bo to cool jak to moja Jaga mówi...modne nie zawsze oznacza dobre...ale o tym już kiedyś pisałaś...
OdpowiedzUsuńmój nie byt właśnie był spowodowany budowaniem własnej STREFY KOMFORTU...nie żałuję, a każdy dzień jest inny, choć w tym samym miejscu...
Twój domek choć metalowy, może sprawić, że i on nada się na "bycie" w tej SFERZE...
Buziaki i dziękuję za bardzo mądry post... Aga z Różanej
W chaosie nie potrafię działać. Wyprowadza mnie z równowagi i nie potrafię się ogarnąć. Z drugiej strony bezpieczna rutyna (czyli strefa komfortu) z czasem staje się nudna. Najlepszy oczywiście złoty środek. I życie samo się o to troszczy. Zawsze niespodziewanie wydarzy się coś, co zmusza nas do zmierzenia się z kolejnym i kolejnym problemem / wyzwaniem. Po wygranej "bitwie" wielka satysfakcja i samozadowolenie oraz... powrót do rutyny, by trochę odsapnąć, a świat działał przez chwilę na automatycznym pilocie. Oczywiście nasza rutyna też ewoluuje w miarę zdobywanych nowych umiejętności. Dla mnie to chociażby nauczenie mnie przez męża zasypywania pieca "po brzeg", by na kilka dobrych godzin starczyło. Teraz już nie wyobrażam sobie inaczej, a jeszcze kilka tygodni temu wmawiałam sobie, że nie dam rady :D
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst!!!!daje do myslenia....
OdpowiedzUsuńsciskam Cie serdecznie:)
Pięknie to opisałaś.:) Swoją drogą odbyłam kilka dni temu rozmowę z osobą, która wyszła poza ramy, zaryzykowała i marzy teraz o powrocie...Szkoda, że to wszystko tak skomplikowane. Czasem mam wrażenie, że i tak ...czy to siedząc w rutynie, czy podejmując nowe wyzwanie, gonimy myślami za czymś nie do osiągnięcia.
OdpowiedzUsuńOj, Magda, Magda - takie teksty w styczniu ...pogrążają w zadumie.:) :) Ściskam!
Wiem tyle, ze to co mam teraz, jako-taki spokoj, stabilizacje, jest na chwilke, nie na zawsze. Rutyna naszemu domowi-nie grozi, za duzo w nim zmian. Nie wiem co bedzie jutro. Nie boje sie, ale trudno powiedziec, w ktorej procentowo czesci sie znajdziemy. W 90 czy w tych gorszych 10 procentach. Obaczym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.