Najdroższe foremki świata, mistrzowie DIY i tiramisu spekulatius
Melting pot. Gdybym miała teraz opisać się w dwóch słowach to były by one właśnie takie: melting
pot. Lata jednak robią swoje. Bagaż doświadczeń czterdziestu lat mały już nie jest a wszystkie nasze
przeprowadzki, przede wszystkim ostatnie trzy lata spędzone w Bawarii, w środowisku bardzo
międzynarodowym (ponad 30 narodowości!) nie pozostają bez znaczenia.
Odciskają się wyjątkowo odczuwalnie na osobowości, postrzeganiu świata, stylu życia, sposobie
myślenia, nawet na planach na przyszłość. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Nie, nie będę teraz
otwierać się publicznie i ogłaszać wszem i wobec co tam sobie knujemy, bo uważam, że o planach
się nie mówi, tylko realizuje i zamierzam się tego trzymać.
Tak, zdecydowanie czuję się jak taki tygielek, w którym buzują wszystkie wspomnienia. Te zbierane
pieczołowicie, jak i te chwycone mimochodem. Nieświadomie, bo człowiek za młody, za głupi był
by wiedzieć, że to wszystko na twardym dysku się zapisuje. I teraz to wszystko miesza się ze sobą,
wypływa na wierzch sprowokowane jakimś impulsem. Tak jak wspomnienie amoniaczków, które
Babcia zawsze przed świętami piekła. Bo stało się tak, że trafiły w moje ręce te stare wykrawaczki
do ciastek. Leżały gdzieś zapomniane w czeluściach spiżarni. I dokładnie w chwili gdy wzięłam je
do ręki wróciło wszystko. Jasne jak słońce. Czyste i rześkie jak alpejskie powietrze.
Dziadek zrobił te foremki kilkadziesiąt lat temu. Był mistrzem DIY! Właściwie sklepy mogłyby
nie istnieć; był w stanie zrobić i przerobić wszystko. Oczami wyobraźni widzę Go w skromnym
warsztacie jak wycina paski z blachy, pieczołowicie "zaklepuje" ostre brzegi, żeby Babcia się nie
skaleczyła, jak formuje kształty. Nie mógł wiedzieć, że robi najdroższe na świecie cookie-cutters.
Nie mógł wiedzieć, że właśnie kreuje wspomnienia dla trzech pokoleń. A może wiedział?
I nachodzi mnie jeszcze jedna myśl przy tych foremkach. Jeszcze jedna refleksja. I trochę wstyd.
Bo większość z nas jest z pokolenia, które miało już dostęp do wszystkiego. Niewiele z nas pamięta
czasy, kiedy trzeba było o coś się starać, szyć, dziergać, kleić samemu. Moje pokolenie jest chyba
ostatnim już, którego dzieciństwo przypadło na schyłek polskiej epoki DIY, epoki, która była
elementem składowym naszej narodowej tożsamości. Nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowi byli
mistrzami DIY najwyższych lotów a przy tym było to takie .... oczywiste. Nikomu nie przyszło do
głowy ogłaszać światu: Hej!! Zobaczcie: kupiłam w sklepie okrągły wieszaczek i owinęłam go
gałązką! Zobaczcie moje mega DIY! Schlebiajcie mi! Jestem zajebista!
Serio? Ja myślę, że po prostu robisz zajebiście dużo hałasu. O nic.
Mea culpa. Żeby nie było!
pieczołowicie, jak i te chwycone mimochodem. Nieświadomie, bo człowiek za młody, za głupi był
by wiedzieć, że to wszystko na twardym dysku się zapisuje. I teraz to wszystko miesza się ze sobą,
wypływa na wierzch sprowokowane jakimś impulsem. Tak jak wspomnienie amoniaczków, które
Babcia zawsze przed świętami piekła. Bo stało się tak, że trafiły w moje ręce te stare wykrawaczki
do ciastek. Leżały gdzieś zapomniane w czeluściach spiżarni. I dokładnie w chwili gdy wzięłam je
do ręki wróciło wszystko. Jasne jak słońce. Czyste i rześkie jak alpejskie powietrze.
Dziadek zrobił te foremki kilkadziesiąt lat temu. Był mistrzem DIY! Właściwie sklepy mogłyby
nie istnieć; był w stanie zrobić i przerobić wszystko. Oczami wyobraźni widzę Go w skromnym
warsztacie jak wycina paski z blachy, pieczołowicie "zaklepuje" ostre brzegi, żeby Babcia się nie
skaleczyła, jak formuje kształty. Nie mógł wiedzieć, że robi najdroższe na świecie cookie-cutters.
Nie mógł wiedzieć, że właśnie kreuje wspomnienia dla trzech pokoleń. A może wiedział?
I nachodzi mnie jeszcze jedna myśl przy tych foremkach. Jeszcze jedna refleksja. I trochę wstyd.
Bo większość z nas jest z pokolenia, które miało już dostęp do wszystkiego. Niewiele z nas pamięta
czasy, kiedy trzeba było o coś się starać, szyć, dziergać, kleić samemu. Moje pokolenie jest chyba
ostatnim już, którego dzieciństwo przypadło na schyłek polskiej epoki DIY, epoki, która była
elementem składowym naszej narodowej tożsamości. Nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowi byli
mistrzami DIY najwyższych lotów a przy tym było to takie .... oczywiste. Nikomu nie przyszło do
głowy ogłaszać światu: Hej!! Zobaczcie: kupiłam w sklepie okrągły wieszaczek i owinęłam go
gałązką! Zobaczcie moje mega DIY! Schlebiajcie mi! Jestem zajebista!
Serio? Ja myślę, że po prostu robisz zajebiście dużo hałasu. O nic.
Mea culpa. Żeby nie było!
A oto jedno ze świeżych wspomnień: smak ciasteczek spekulatius. Przyjechał ze mną z Bawarii,
siedział sobie przyczajony i nagle postanowił znać o sobie. Chciałam je zrobić na Święta
siedział sobie przyczajony i nagle postanowił znać o sobie. Chciałam je zrobić na Święta
(bo to tradycyjne niemieckie ciasteczka świąteczne), ale w walce z czasem wygrał makowiec i sernik.
Z pewnością słyszałyście już o spekulatius i być może znacie ich smak - u nas też są do kupienia.
Tradycyjnie wypiekane są w specjalnych foremkach, których ja niestety nie posiadam, więc kształt
i wzór otrzymały przy użyciu wykrawaczek i szydełkowej serwetki ( dzieło mojej mamy).
Przedstawiam Wam zatem przepis z gatunku total fusion! Jest w nim i Polska, i Niemcy, i Włochy.
I mnóstwo przeróżnych wspomnień. I smakuje to wszystko wybornie!
Proszę Państwa, oto tiramisu spekulatius!
*wcale nie krzyczę :-)
Ciasteczka spekulatius
120 g masła
1 jajko
1 szkl mąki
1/2 szkl brązowego cukru
3 łyżki drobno zmielonych migdałów (mączki migdałowej)
3 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki zmielonych goździków
1 łyżka mleka
Zimne masło kroimy w kostkę. Dodajemy pozostałe składniki i wyrabiamy ciasto.
Zawijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na 12 (a najlepiej 24) godzin.
W ten sposób wszystkie przyprawy zostaną ładnie "wchłonięte".
Schłodzone ciasto rozwałkowujemy dosyć cienko, nie grubiej niż 0.5 cm. Wykrawamy kształty,
układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Wkładamy do lodówki na pół godziny.
układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Wkładamy do lodówki na pół godziny.
W tym czasie nagrzewamy piekarnik do 180 st. Pieczemy przez 10-12 minut aż ciasteczka
się zarumienią i będą chrupkie. Studzimy.
Do tiramisu będą potrzebne ciasteczka pokruszone, najlepiej umieścić je w torebce foliowej
i potraktować tłuczkiem do mięsa :-)
Masa tiramisu
1 op. serka mascarpone
2 jajka
szczypta soli
5 łyżek cukru pudru, przesianego
kilka kropli Amaretto lub innego likieru (opcjonalnie)
Białka oddzielamy od żółtek. Ubijamy na sztywną pianę dodając szczyptę soli.
Mascarpone ucieramy z żółtkami i cukrem pudrem. Dodajemy pianę z białek i delikatnie mieszamy.
Dodajemy kilka kropel likieru.
Dno słoiczka/kieliszka wykładamy warstwą pokruszonych ciasteczek. Na to wykładamy porcję masy
tiramisu i łyżkę konfitury malinowej. Ponownie - warstwa pokruszonych ciastek i masy serowej.
Wierzch posypujemy ciasteczkami.
tiramisu i łyżkę konfitury malinowej. Ponownie - warstwa pokruszonych ciastek i masy serowej.
Wierzch posypujemy ciasteczkami.
Całkiem ładnie to wygląda, prawda?
Enjoy!!
Kochani, bardzo gorąco dziękuję Wam za liczny udział w rozdawajce, zarówno tutaj na blogu jak
i na instagramie. Postaram się szybciutko uwinąć z ogłoszeniem wyników, bo wiem, że czekacie.
Zresztą ja też nie mogę się doczekać aż ten fantastyczny sprzęt trafi do którejś z Was.
Zresztą ja też nie mogę się doczekać aż ten fantastyczny sprzęt trafi do którejś z Was.
Pozdrawiam Was cieplutko w ten zimowy dzień!
Do następnego :-)
XOXO
Wygląda to pięknie i smakuje zapewne nieziemsko wszak wygląd wpływa na smak :-)
OdpowiedzUsuńSerwetkowe ciasteczka super! Musze spróbować ;-)
Pozdrawiam Cię ciepło Magdalenko
Dziękuję Ci Iwonko za tyle ciepłych słów! Pozdrawiam gorąco!!
UsuńMasz bardzo ciekawe doświadczenia życiowe i w tym deserze znalazły odzwierciedlenie, piękny deser i piękne zdjęcia. Kilka tematów bardzo mi bliskich poruszyłaś, bo wiem co to zaradność w obliczu braku wszystkiego co potrzebne do życia. Znam również uczucia towarzyszące przeprowadzkom, z jednym mam problem, bardzo rzadko biorę się za pieczenie ciast, ot takie wygodnictwo, jak nie muszę, to nie robię.
OdpowiedzUsuńCzy wiesz, że znam osoby, które przez całe życie mieszkały w jednym miejscu, ba, nawet w jednym domu!
Pozdrawiam.:))
A wiesz, że ja też takie osoby znam i zastanawiam się czasami, jak to jest? Pewnie ma to dużo plusów, ale chyba to nie dla mnie. Bardzo Ci dziękuję za Twój komentarz-bardzo ciepły. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńPrzywołałaś wspomnienia:) Mój dziadek był mistrzem pomysłu;) Z pięciu popsutych długopisów zrobił dwa dobre "paczłorkowe". Zawsze schodził do swojej piwnicy bez dna, coś tam stukał, pukał i "tadam"! Przynosił coś naprawione lub zrobione...
OdpowiedzUsuńO to to! To były czasy i to byi ludzie!!! Jakie szczęście, że było nam dane!
Usuńoj te wspomnienia, mój dziadek i Tato byli też mistrzami DIY, jakby nie było reprezentuję Twoje pokolenie, teraz mój mąż się śmieje że odkąd jest w Polsce nauczył się robić coś z niczego i improwizować po polsku:-)
OdpowiedzUsuńprzepis na ciasteczka wypróbuję w te ferie, ponieważ mój mąż je uwielbia:-) na pomysł z serwetką w życiu bym sama nie wpadła!
No tak-improwizacja to nasza cecha narodowa:-) a pomysł z serwetką wypatrzyłam na pinterest; żałuję, że sama nie wpadam na tak genialne pomysły. Pozdrawiam Cię cieplutko!
UsuńOj Magda... Jak ja Cię rozumiem...
OdpowiedzUsuńCzasem w jednej sekundzie, pod wpływem zapachu, skojarzenia, melodii - wszystko wraca. Tak bardzo dosłownie, odczuwalnie. Troszkę zaboli, ale - jak chyba już kiedyś pisałam - całkiem przyjemny jest ten rodzaj bólu. Na szczęście pozostaje nadzieja i małe sploty okoliczności, które cieszą jak nie wiem... jak dziś. Firma, w której pracuję, rozpoczyna współpracę z amerykańską siecią handlową, której katalogi o dekoracjach i wystroju wnętrz chłonęłam niemal podczas pobytu w Stanach, ponad 10 lat temu! Marzenia zataczają krąg. Oby i u Ciebie tak było.
Ściskam ciepło:)
Zataczają!! Czasami trochę to trwa, ale najwidoczniej wszystko ma swój odpowiedni czas. A zdradzisz jaka to firma??
UsuńJeszcze trochę nas jest z tego pokolenia:-) Póki żyjemy, pamięć w narodzie nie zaginie :-)A wałkowaniem ciasta przy pomocy serwetki to mnie powaliłaś na kolana. Mega (że tak się wyrażę:-))!!!
OdpowiedzUsuńAmen:-)
UsuńMadziu pięknie ujęłaś, wspomnienia powracają.Kiedyś jak coś się zepsuło, to oczywistą rzeczą było naprawić, zmodyfikować, a dziś się wyrzuca.Pomysł z serwetką znam z pracy z gliną:) Przepis na pewno wypróbuję.Pozdrawiam serdecznie Ania
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś wrócimy do dawnych wartości? Nie tylko na zasadzie mody? Pozdrawiam cieplutko!
UsuńTakie foremki, to skarb. Ja też jestem z pokolenia diy i mimo,że jak się wydaje, wszystko jest w sklepach, to ja wolę wyroby własne. Może kiedyś napiszę o moim diy, z czasów gdy miałam 10-15 lat.Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńGosiu, koniecznie napisz!! Pozdrawiam cieplutko!
Usuńwspomnienia i foremki bezcenne
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :-) pozdrawiam gorąco!
UsuńUwielbiam te słoiczki, twoje deserki wyglądają w nich świetnie :)
OdpowiedzUsuńSuper patent z tą serwetką.
Pozdrawiam serdecznie.
Buziaki!!!
UsuńAmoniaczki są także moim rodzinnym przepisem:) Bardzo smakowicie prezentują się słoiczki z tiramisu!!
OdpowiedzUsuńDzięki Alicjo:-)
UsuńPrzepiękna opowieść <3
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi moją chrzestną, która malowała obrazy, sama szyła sobie ubrania (albo przerabiała te, które się jej znudziły), robiła biżuterię, ozdabiała mieszkanie...
Dostępność do towarów gotowych sprawiła, że trochę zapodzialiśmy gdzieś naszą kreatywność... A ludzka pomysłowość jest, zawsze była ;)
Uściski ślę!
A przepis chętnie wypróbuję :)
Masz rację, kreatywność gdzieś się zgubiła, ale myślę, że wsrto wrócić do korzeni, choćby dla samej satysfakcji. Pozdrawiam Cię cieputko!
Usuńświetne i jakże w moim stylu. Uwielbiam takie proste, ale jednocześnie spektakularne delikatesy. Nawet wspomniana Bawaria celuje w moje klimaty (co prawda zawodowe,ale jednak). Zapraszam również do mnie na stronę - Mama Zaciszna
OdpowiedzUsuńBawaria moja miłość:-) zajrzę na pewno! Ściskam!
UsuńAle warty poczytania post
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie:-)
UsuńKrásný nový rok ♥ Věrka
OdpowiedzUsuńNádherný blog...nádherné fotografie
Věrka
Dziękuję :-)
UsuńMadziu, wspomnienia piękne! Patent z serwetką wykorzystam u siebie jak nic... A na deser toś mi dopiero smaka zrobiła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie-D.
Pozdrawiam Cię również cieplutko i dziękuję za odwiedziny:-)
UsuńTeż tak mam z różnymi wspomnieniami, zapisują się jak na twardym dysku i powracają, najczęściej w najbardziej nieoczekiwanym momencie:-)
OdpowiedzUsuńTiramisu wygląda mega smakowicie!
Pozdrawiam ciepło
Dzięki!! Ściskam!!
UsuńPamiętam te czasy bardzo dobrze, może to przez to mam smykałkę do różnych manualnych historii?
OdpowiedzUsuńPS. Fajny patent z tą serwetką ;-)
Pewnie tak:-) pozdrawiam gorąco!
UsuńSame pyszności:) Desery w słoiczkach prezentują się wyśmienicie:)
OdpowiedzUsuńściskam cieplutko:)
Odściskuję:-)
UsuńMagdus, powalasz pomysłowością:-) Toż to istne arcydzieła i jakże nietuzinkowe! Brawo Ty!
OdpowiedzUsuńRzadko wpadam na bloga ale jak już wpadnę, nie mogę nie zajrzeć do Ciebie. Tu zawsze znajduję twórcze i inspirujące wpisy. Nie mówiąc o cudownych fotografiach. Deser zapisuję :) gorąco pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńBoa dica. Lindas imagens. Feliz semana.
OdpowiedzUsuń