Fatalne skutki braku witaminy D3. Podejście blogerskie. {DIY}
147 098 291 km od nas (w peryhelium) znajduje się źródło dobrego samopoczucia, energii, chęci do działania. Aktywator witaminy D3. A wiecie, że jest to jedyna witamina, którą organizm ludzki jest w stanie wytworzyć sam? Jest tylko jeden mały szkopuł. Potrzebne do tego jest Słonko! Ten aktywator właśnie!
A tak się już od jakiegoś czasu składa, że go po prostu nie ma. Odnoszę wrażenie, że wracając do Polski mileliśmy pasażera na gapę. Górską pogodę. Chmury, deszcz i mgły. I o ile tam raczej nie narzekałam, bo piękne widoki wędrujących mgieł po alpejskich górach rekompensowały wszelkie pogodowe niedogodności, to tutaj raczej nie potrafię znaleźć żadnej rekompensaty.
A tak się już od jakiegoś czasu składa, że go po prostu nie ma. Odnoszę wrażenie, że wracając do Polski mileliśmy pasażera na gapę. Górską pogodę. Chmury, deszcz i mgły. I o ile tam raczej nie narzekałam, bo piękne widoki wędrujących mgieł po alpejskich górach rekompensowały wszelkie pogodowe niedogodności, to tutaj raczej nie potrafię znaleźć żadnej rekompensaty.
Może za mało się staram, może należy poszukać bardziej?
Oczywiście nie jest tak, że tego Słonka w ogóle nie ma. Owszem, bywają dni, że jest, ale tak się składa, że akurat wtedy jestem w pracy. I choćby człowiek pękł, to nie ma jak wystawić facjaty w kierunku tej naszej gwiazdy, żeby podładować akumulatory. I choćby człowiek pękł, to nie ma jak zrobić zdjęć. Na bloga ma się rozumieć. Bo Słonko, czy raczej jego brak, dla blogerki oznacza jedno: będzie sesja lub nie będzie sesji. A to przecież mega ważne!
Wyobraźcie sobie taką blogującą kobitkę, dajmy na to mnie, daleko szukać Wam nie każę, która korzysta tylko i wyłącznie ze swoich zdjęć, nienawidzi ich robić, gdy nie ma dziennego światła w ilościach koniecznych (bo to wbrew "sztuce"), jedyna pora tygodnia kiedy ma czas na pstrykanie stylizowanych fotek to weekend, a w weekend zazwyczaj pogoda się psuje (prawo Murphy'ego mówi jasno: pogoda jest, gdy jesteś w pracy), a gdy się nie psuje, to kto by siedział w domu i bawił się w sesje? Kto by powiedział:
"Mężu, idź dzisiaj sobie sam na spacer bulwarami wiślanymi, bo ja robię dziś zdjęcia. Wiesz, jakie to dla mnie ważne! Ludzie czekają na mój post cały tydzień! Ja inspiruję tysiące! No idź już!"?
Sczerze? Mam jakieś dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że znalazłoby się jednak całkiem sporo takich przypadków. Kwestia priortetów jak mniemam. Ot, co.
Wyobraźcie sobie taką blogującą kobitkę, dajmy na to mnie, daleko szukać Wam nie każę, która korzysta tylko i wyłącznie ze swoich zdjęć, nienawidzi ich robić, gdy nie ma dziennego światła w ilościach koniecznych (bo to wbrew "sztuce"), jedyna pora tygodnia kiedy ma czas na pstrykanie stylizowanych fotek to weekend, a w weekend zazwyczaj pogoda się psuje (prawo Murphy'ego mówi jasno: pogoda jest, gdy jesteś w pracy), a gdy się nie psuje, to kto by siedział w domu i bawił się w sesje? Kto by powiedział:
"Mężu, idź dzisiaj sobie sam na spacer bulwarami wiślanymi, bo ja robię dziś zdjęcia. Wiesz, jakie to dla mnie ważne! Ludzie czekają na mój post cały tydzień! Ja inspiruję tysiące! No idź już!"?
#niepowiedziałanigdyżadnablogerka
Sczerze? Mam jakieś dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że znalazłoby się jednak całkiem sporo takich przypadków. Kwestia priortetów jak mniemam. Ot, co.
Jeszcze tak ze dwa lata temu pewnie sama wszystko bym rzuciła by napisac post, zrobić zdjęcia. Och, wydawało mi się, że to takie ważne. Że świat się zawali, jeśli nie opublikuję trzech postów tygodniowo, nie zrobię kilkudziesięciu zdjęć, które przecież są takie zajebiste! (sorki, znów mi się wyrwało! to już drugi post, w ktorym przeklinam, wrrr). Otóż okazało się, że nie. Nie zawali się, nikt na tym nie ucierpi (a wręcz przeciwnie) i w ogóle to całe blogowanie jest świetnym hobby i tak też je traktować należy, bo, nie oszukujmy się, świata nie zbawiamy. Dystans, dystans!
Może i jeszcze sobie pomarudzę od czasu do czasu na ten brak słonecznych promieni. Może zarzekać się będę, że gdy tylko pojawi się upragninone Słonko to rzucę się w wir stylizacji, aranżacji, sesji, czy jak tam to jeszcze zwą. Ale dobrze wiem, że gdy tylko raczy się rozpogodzić, to czym prędzej wyjdę z chałupy i wystawię gębulę na pierwsze wiosenne promienie.
A post? A zdjęcia? No cóż... Albo zrobi się je wieczorem i uda, że tak ma być, że niby w konwencji vintage tudzież mat tudzież sepia. Albo trochę więcej suwaków w fotoszopie się użyje, żeby jako tako to wygladało. Albo...albo napisze się kiedy indziej, pstryknie się kiedy indziej.
A propos hobby! Jak część z Was wie, kolekcjonuję stare aparaty. Uwielbiam je i już! Panoszą się u nas w każdym zakamarku. Ostatnio wpadłam na pomysł, aby oprócz walorów dekoracyjnych dodać im także walor praktyczny. Nie wszystkim oczywiście. Mam kilka pomysłów, które oczywiście Wam pokażę w bliższej lub dalszej przyszłości a dziś chwalę się naszym ostatnim (tzn moim i mężowskim) DIY:
Przyznaję, ja byłam tylko (albo i aż) dyrektorem artystycznym i personelem nadzorującym całe przedsięwzięcie. Niestety nie jest to mój autorski pomysł. Pierwszy raz zobaczyłam takie cudo na jakiejś amerykańskiej stronie (coś w rodzaju etsy). Do kupienia za jedyne (ha ha) 139 $. Nasza wersja nie przekroczyła właściwie ceny żarówki (czyli kilkanaście złotych), bo aparat i kabelek i reszta pierdółek już w domu była. Jeśli i Wam przyjdzie ochota na zmajstrowanie takiej klimatycznej lampeczki to spokojnie można się zamknąć w kwocie 50 zł.
Jak Wam się podoba? Hit czy kit? No wiem, scandi ani design z wyższych półek to to nie jest, ale z całą pewnością jest to wykon, który ma w sobie i historię, i duszę, i serce. I jest niepowtarzalny.
I taki mojszy :-)
I wiecie co? Straszliwie się cieszę, że tu dziś wpadłyście i czytacie te moje wynurzenia (albo tylko ogladacie obrazki), ale zmykajcie już! Na świeże powietrze. Łapać witaminkę D3. No już!!
Może i jeszcze sobie pomarudzę od czasu do czasu na ten brak słonecznych promieni. Może zarzekać się będę, że gdy tylko pojawi się upragninone Słonko to rzucę się w wir stylizacji, aranżacji, sesji, czy jak tam to jeszcze zwą. Ale dobrze wiem, że gdy tylko raczy się rozpogodzić, to czym prędzej wyjdę z chałupy i wystawię gębulę na pierwsze wiosenne promienie.
A post? A zdjęcia? No cóż... Albo zrobi się je wieczorem i uda, że tak ma być, że niby w konwencji vintage tudzież mat tudzież sepia. Albo trochę więcej suwaków w fotoszopie się użyje, żeby jako tako to wygladało. Albo...albo napisze się kiedy indziej, pstryknie się kiedy indziej.
Wszak to tylko hobby a nie sens życia
A propos hobby! Jak część z Was wie, kolekcjonuję stare aparaty. Uwielbiam je i już! Panoszą się u nas w każdym zakamarku. Ostatnio wpadłam na pomysł, aby oprócz walorów dekoracyjnych dodać im także walor praktyczny. Nie wszystkim oczywiście. Mam kilka pomysłów, które oczywiście Wam pokażę w bliższej lub dalszej przyszłości a dziś chwalę się naszym ostatnim (tzn moim i mężowskim) DIY:
#LampkaZeStaregoAparatu
Przyznaję, ja byłam tylko (albo i aż) dyrektorem artystycznym i personelem nadzorującym całe przedsięwzięcie. Niestety nie jest to mój autorski pomysł. Pierwszy raz zobaczyłam takie cudo na jakiejś amerykańskiej stronie (coś w rodzaju etsy). Do kupienia za jedyne (ha ha) 139 $. Nasza wersja nie przekroczyła właściwie ceny żarówki (czyli kilkanaście złotych), bo aparat i kabelek i reszta pierdółek już w domu była. Jeśli i Wam przyjdzie ochota na zmajstrowanie takiej klimatycznej lampeczki to spokojnie można się zamknąć w kwocie 50 zł.
edit: #JakOnToRobi
Jak Wam się podoba? Hit czy kit? No wiem, scandi ani design z wyższych półek to to nie jest, ale z całą pewnością jest to wykon, który ma w sobie i historię, i duszę, i serce. I jest niepowtarzalny.
I taki mojszy :-)
I wiecie co? Straszliwie się cieszę, że tu dziś wpadłyście i czytacie te moje wynurzenia (albo tylko ogladacie obrazki), ale zmykajcie już! Na świeże powietrze. Łapać witaminkę D3. No już!!
See ya!!!
XOXO
Fajny ten aparat :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się podoba :-)
UsuńPięknie się Ciebie czyta.
OdpowiedzUsuńMartita
Bardzo mi miło to słyszeć:-) dziękuję:-)
UsuńMi się podoba:)
OdpowiedzUsuńUffff :-)
UsuńWłaśnie świeci słońce, a ja duszę jakieś głupie papiery. A do obfotografowania leżą w domu przedmioty do następnego posta. Ciekawe, jaka będzie pogoda po południu? :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak u Ciebie, ale u mnie deszcz:-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńjejeciu ta lampa wymiata musze męża "zg.....ć " żeby mi coś takie zrobił ,cud !
UsuńKoniecznie!!
UsuńWczoraj lub dziś usłyszałam takie piękne zdanie: "zawsze gdzieś świeci słońce". To tak a propos moich własnych narzekań na jego brak i obarczania go winą za...wszystko. A przecież ono gdzieś tam jest:)
OdpowiedzUsuńTwojsza lampa jest genialna, taka Twojsza:) ma to coś! A z pewnością cały proces tworzenia jej sprawił Wam sporo frajdy, prawda?
To biegnę za tymi promieniami, co się przed nami chowają, a co... może uda się w końcu jakieś lepsze zdjęcia zrobić, outside:) see ya:)
Na kogoś/coś przecież trzeba obarczyć :-) Ale tak na serio - to masz rację :-) buziaki!!
UsuńDystans do wszystkiego jest jak najbardziej nam potrzebny.
OdpowiedzUsuńZa słonkiem już tęsknię.
Wasze DIY super.
Pozdrawiam wiosennie:)
Dziękujemy :-) staralismy sie :-) buziaki!!
UsuńD3 zażywam, nie wiem,czy mi pomoże,ale Twoje posty mi pomagają, zawsze stawiasz mnie do pionu.
OdpowiedzUsuńAparaty to piękne hobby.:)
Ha, ha Celu, stawianie do pionu? To brzmi groźnie :-) pozdrawiam cieplutko!
UsuńWow, lampoaparat bombowy!!!! :)
OdpowiedzUsuńLampoaparat! świetna nazwa! dzięki!
UsuńŚwietna ta lampka aparatowa Wam wyszła :)
OdpowiedzUsuńDziekujemy :-) :-)
Usuń♥♥♥
OdpowiedzUsuńA kto tu do nas zawitał? No witaj Kochana!! Mam nadzieję, że na dłużej? buziaki!!
UsuńŚwetne! Gratuluję wykonania :-) To idealnie trafia w mój gust.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny tekst, lubię te Twoje historie :)
OdpowiedzUsuńNo ale lampa jest genialna, brak mi słów! :))
Dziękuję Kasiu. Podwójnie :-) przesyłam uściski!!
UsuńBardzo pomysłowe rozwiązanie :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ten, kto to wymyślił, był kreatywny :-)
UsuńAparacik bomba!!!! I wiesz Madziu, że uwielbiam Cie za wszystko!!!
OdpowiedzUsuńcałusy wiosenne:)
Teraz już wiem😊dziękuję i ściskam mocno!!!
Usuńtak naprawdę to nieważne w jakim trendzie się mieści...bo jest super...i oryginalny jako lampka...a co do witaminki d, to ja przez parę ostatnich dni dzięki słoneczku uzupełniam jej braki;-)
OdpowiedzUsuńOch, Ty to chyba na brak słoneczka nie możesz narzekać:-) buziaki!!
UsuńSłoneczko będzie już w dużej ilości-więc przyszłość jest świetlana. Aparaciko-lampka zaskakująca, ale fajna :) Pozdrowienia słoneczne oczywiście!
OdpowiedzUsuńBuziaki!!
UsuńMadziu, jak zawsze u Ciebie, głowa pełna świetnych pomysłów, lampa super, niebanalna i cudna :)
OdpowiedzUsuńDo słońca już tęsknię, bo u mnie wciąż paskudna szarówa... ale mam też świadomość, że jeszcze trochę i będziemy narzekać na jego nadmiar ;)
Ściskam serdecznie, Agness <3
Dzięki Aguś! Uściski:-)
UsuńWszystko się zgadza - siedzę w robocie, a za oknem słonko świeci. Pewnie bym wylazła pod jakimś pretekstem, ale coś mnie dzisiaj przeziębienie od rana bierze :/
OdpowiedzUsuńA lampka faaaajna. Szkoda, że nie mam już aparatów starych :D ;) Hi, hi, hi :)
Szkoda :-) :-) ale sama widzisz-w dobre ręce trafiły :-)
UsuńWidzę i bardzo się cieszę :) Kamień z serca normalnie :) Jak pomyślę, że mój mąż chciał sprzedawać do obcych ludzi... brrr...
UsuńKurczę, świetny pomysł. :-) Choć ja takiego aparatu nie mam. Ale za to zadbałam generalnie o to, żeby cały rok wpadalo więcej światła, łudzę się, że to coś da. Zmieniliśmy wystrój mieszkania, dodaliśmy ciepłe lampy i zmieniliśmy okna - Lubin i latem i zimą ma swój urok, więc niech dodaje go nieco i mojemu mieszkanku. :)
OdpowiedzUsuń