Słoiki (warszawskie) czyli dressing z makiem
Siedzę sobie w naszym małym dining area w living room'ie i patrzę sobie na city, które akurat
zostało pięknie podświetlone przez promienie wschodzącego słonka. I trochę mnie to odciąga
od tego, co zamierzałam zrobić czyli od pisania posta. Bo bardzo ładny ten skyline poranny jest
i próbuję nacieszyć nim oko, wszak o tej porze to zazwyczaj tkwię już w traffic jam'ie w drodze
do pracy.
City wygląda też bardzo atrakcyjnie wieczorem, gdy już się ściemni, a na wszystkich 13
skyscraper'ach (a raczej ich namiastkach), które widzę zabłysną światła. Zdradzę Wam małą
tajemnicę: kupiliśmy nasze obecne mieszkanie właśnie dla tego widoku. Wiecie, człowiek
z prowincji przyjechał, chciał się poczuć światowo.
I choć teraz wiem, że bez wahania wybrałabym jednak widok na Alpy, którym mieliśmy
szczęście cieszyć się przez trzy lata, to ten w sumie też daje radę :-)
No i patrzę tak sobie na ten view i tak sobie myślę jak wiele ludzi przyciągnął i omamił obietnicą
lepszego życia, która w większości przypadków oznacza codzienne stanie w korkach, pracę po 10
godzin dzienne, kredyt hipoteczny na 30 lat za 60 m mieszkanie w nowoczesnych gettach,
zwanych apartamentami.
Kusząca perspektywa, prawda?
Setki tysięcy dało się skusić. W samym "Mordorze" pracuje ponad 100 tys. ludzi.
Dla niewtajemniczonych: Mordor to warszawskie zagłębie korporacyjne, marzenie tysięcy słoików,
którym wydaje się, że Pana Boga za nogi chwycili, gdy już uda im się zostać trybikiem w korpo.
I nie pisze tego z pogardą, ze smutkiem raczej. Bo to chyba smutne jest. Chociaż może nie?
W końcu mogą sobie pozwolić na fit box'y w czasie lunch'u (tylko skąd te kolejki pod kebabami?),
sushi na kolacje, weekendowe ekskluzywne zakupy (co tam, że w Tk Maxxie i że odrzut z tego
co stare i nie sprzedało się nigdzie indziej w świecie i trzeba to wygrzebać wśród innych szmat),
ważne, że metka jest dowartościowująca) i wreszcie na wakacje all inclusive (żeby można było
najeść się i napić po korek), najlepiej w jakimś popularnym miejscu (o ile się nie mylę obecnie
jest to Zanzibar). Warto! Zdecydowanie warto zostać słoikiem.
I podkreślę jeszcze raz - nie piszę tego z przekąsem. Przecież sama słoikiem jestem. Choć pewności
nie ma, bo z definicji Wikipedii jasno wynika, że wszystkich znamion nie mam. Owszem, zdarza mi
się przywozić przetwory domowej roboty (głównie dżemiki, konfitury, ogórki kiszone i grzybki
marynowane) ale już motywy przeprowadzki do stolicy nie do końca mnie kwalifikują do tej
konkurencji. Wiecie jak to mówią: tam twoja ojczyzna gdzie twój mężczyzna a jeśli jeszcze składa
się tak, że twój mężczyzna tam, gdzie każe mu ojczyzna to.....ciąg dalszy znacie :-)
W każdym bądź razie, gdy ktoś mnie nazwie słoikiem (choć jeszcze się nie zdarzyło, no chyba,
że za plecami) niech nie liczy na to, że poczuję się urażona. Ja bardzo lubię słoiki. Różnej maści.
Wkładam w słoiki wszystko co się da. Uważam je za świetny sposób na przechowywanie pierdół
i dupereli, uważam je za idealny pojemnik na drugie śniadanie (tfu, lunch!) i wykwintny element
zastawy stołowej. Naprawdę taki słoik wiele potrafi i jest mega praktyczny. Ba! Jest niezastąpiony.
(Najśmieszniejsze chyba jest, że to właśnie ci, którzy przyjechali do Warszawki na tyle dawno, że
zdążyli już wyprzeć ten fakt za świadomości, są najbardziej "warszawscy" i skłonni do nazywania
innych przyjezdnych słoikami. A może to rzeczywiście jest tak, że po jakimś okresie następuję naturalizacja? Hmmmm....)
Pozostając w temacie słoików mam dla Was coś smacznego. Coś, co bardzo ładnie w słoiczku
się prezentuje, szczególnie gdy zabierzemy go do pracy. A co to takiego?
Zimowa sałatka owocowa
Tak, wiem, że wszyscy z utęsknieniem czekają już wiosny, ale ja nie biorę udziału w tej konkurencji
więc słowo "zima" i wszystkie jego odmiany przez przypadki na tym blogu są jeszcze legalne.
Dlaczego sałatka nazywa się zimowa? Być może dlatego, że najlepiej smakuje zimą i dostarcza
solidną dawkę witamin i energii? Tak. To chyba dobre wyjaśnienie.
Sama sałatka owocowa żadnym odkryciem nie jest, ale uwierzcie mi, że akurat połączenie tych
owoców z przepysznym dressingiem z syropu klonowego smakuje jak niebo w gębie. Dodatkowym
elementem zaskoczenia podkręcającym smak jest mak. O! Ja rymuję!
Zimowa sałatka owocowa
Potrzebujesz:
1 jabłko
2 kiwi
1 banan
2 mandarynki
1/2 granatu
Dressing
3-4 łyżki syropu klonowego
sok z jednej cytryny
2 łyżeczki ziarenek maku
Jabłko kroimy w kostkę, banany w talarki, kiwi wg uznania. Mandarynki dzielimy na cząstki
i każdą kroimy na pół. Dodajemy pestki granatu. Składniki dressingu łączymy ze sobą.
Najwygodniej zrobić to w słoiczku. Polewamy owoce, wszystko dokładnie mieszamy.
Smacznego!
#lifehackowocgranatu
Jak dobrać się do pestek granatu bez potrzeby robienia remontu w kuchni?
Granat kroimy na ćwiartki. Do wysokiej miski/salaterki wlewamy wodę. Wkładamy ćwiartkę
granatu do wody i wyłuskujemy pestki W ten sposób tryskający sok nie pochlapie ani nas ani ścian
w kuchni. Sprytne, prawda? Potem wystarczy zawartość miseczki przecedzić przez durszlak
lub sitko. Gotowe!
Ja zazwyczaj robię tą sałatkę po niedzielnym obiedzie. Z podanych składników wychodzą
cztery porcje, więc akurat u nas jedna porcja zostaje, pakuję ją w słoiczek i w poniedziałek
zabieram do pracy. Żeby jakoś na to zaszczytne miano słoika zasłużyć :-)
Ale póki co, cieszę się jeszcze ostatnimi dniami ferii zimowych. To oznacza, że mam trochę więcej
wolnego czasu i jest duże prawdopodobieństwo, że tym razem dam radę odpisywać na Wasze
komentarze (o ile się pojawią). Wiem, że to nieładnie tak milczeć, i bardzo Was za to przepraszam,
ale po prostu ostatnio czas mi nie sprzyjał. Poprawię się :-) Promise!
Buziaki!!
XOXO
Musi smakować wyśmienicie. Ściskam Cię kochana :)
OdpowiedzUsuńZachęcam do spróbowania. Pozdrawiam Aniu serdecznie:-)
UsuńNo nie... Zaczęłam pisać komentarz i szlag mi go trafił :D Trudno. Miało być o tym jak to mnie wnerwia używanie angielskich słówek tam, gdzie to zupełnie zbędne (bo czasem, to i owszem - angielskie wyrażenia lepiej oddają to co mam na myśli). I wiem! Wiem, że zabieg był celowy - aż taka durna nie jestem. Więc ostatecznie to się uśmiałam, zamiast przestać czytać ;)
OdpowiedzUsuńSłoiki również używam często i gęsto. Do korpo nikt mnie wołami nie zaciągnie. Sałatka jest mniam. Mak jest ble i fuj ;) Pomysł na granat ekstra. Często gęsto nie kupiłam właśnie na myśl o tym dłubaniu.
Uściski!
Ufff, ulżyło mi trochę, bo komu jak komu, ale Tobie podpaść nie chciałabym :-) i cieszę się jak dziecko gdy te moje zabiegi działają :-) to znaczy, że jest jeszcze iskierka nadziei, że nie tylko och i ach do luds przemawia :-) mak ble??? Oj, to nie wiem, słonecznik wrzuć czy coś? Buźka!
UsuńNa mnie możesz liczyć 😆 A czy słonecznik będzie się komponował z syropem? Ciekawostka...
UsuńHmmm:-)
UsuńWidziałam gdzieś fajny filmik o obieraniu granatu, ale jak to się robiło, za chiny nie pamiętam ;)
OdpowiedzUsuńZawsze mnie zastanawia nazywanie słoikami osób osiedlających się w Warszawie, bądźmy sprawiedliwi i nazywajmy słoikami wszystkich, którzy przenoszą się do innej miejscowości ;))
Czyli większość ludzi na świecie , to właśnie słoiki :))
Sałatka na pewno pyszna, mak jest dla mnie fajnym zaskoczeniem :)
Ściskam Cię serdecznie, Agness <3
O! I ja się pod tą petycją podpisuję! Pozdrawiam cieplutko!!
OdpowiedzUsuńCiekawe jak możnaby było nazwać naplywowych mieszkańców Szczecina. Może puszki ( od paprykarzu) albo konserwy (od sledzi) 😃 Ja swojego czasu też tony słoików przywiozłam z prowincji od mamy i bardzo mi tego teraz brakuje.
OdpowiedzUsuńJa myślę, że nazwa paprykarz jest świetna:-) i do tego pycha :-)
UsuńPozdrowienia od Paprykary:-)
UsuńByłam Paprykarą przez pół roku:-) buziaki!
UsuńUwielbiam ten rodzaj sałatek. Są pyszne.
OdpowiedzUsuńŚwietnie ten temat sklamrowałaś. Masz rację, że czasem "słoiki" są bardziej mieszczańskie niż rodowici mieszkańcy miast. Mnie nigdy nie ciągnęło do dużych miast. Wolę sielskie klimaty.
Pozdrawiam - mieszkanka małego miasta.
Ja mam ten problem, że ciągnie mnie i tu i tam. Jakoś próbuję to łączyć:-) pozdrawiam cieplutko!
UsuńA ja ze słoików najbardziej lubię ich zawartość i zdecydowanie wybieram naturalne widoki, a nawet wieś.. choć na co dzień mam do Warszawy bardzo blisko:) Życie, na szczęście nie zmusza mnie na razie do "warszawskiego tempa"
OdpowiedzUsuńSałatka super ! I dziękuję za podanie sposobu na obieranie granatu, nie znałam go i cięgle miałam brudną kuchnię...
Pozdrawiam Cię serdecznie i za mądry wpis dziękuję:)
Agatko, dziękuję za wizytę, cieszę się, że post Ci się podoba. Skoro masz blisko do Wa-wy to trzeba będzie kiedyś jakieś spotkanko zorganizować:-) buziaki!
UsuńA koniecznie !!! Daj znać kiedy możesz?
UsuńPozdrawiam:)
No, no, kolejna inspiracja - sałatka prosta do bólu, egzotyczna i kolorowa. Na pewno spróbuję (tzn. zrobię).
OdpowiedzUsuńCo do słoikiów - z racji zawodu temat jest mi znany z lekko "naukowego" punktu widzenia. Najbardziej mnie śmieszą próby analizy tego zjawiska przez eksperów (pracowników naukowych). Podobno w pierwotnym znaczeniu to określenie miało być wyrazem pogardy i dezaprobaty, natomiast ja myślę, ze słoikom się zazdrości. Czego? operatywnych krewnych którzy wszystko przygotują i obdarują. Zazdrości się więzi rodzinnych i bezinteresownej pomocy ot taka moja refleksja.
Mój syn też jest słoikiem, rasowym słoikiem, bo na każdy dzień ma przygotowana potrawę. I jestem z tego DUMNA! Moja babcia, moi rodzice i teściowie, a nawet znajomi zawsze pomagają. Przygotowują to, czego ja nie lubię lub nie potrafię.
Pozdrawiam serdecznie.
Kasiu, myślę, że Twoja teoria to strzał w dziesiątkę!!! A Twój syn to szczęściarz :-) pozdrawiam Ciebie gorąco!!
UsuńAle zdrowo :-) ściskam!
OdpowiedzUsuńNo patrz! Przepis na sałatkę zgarniam, będzie inna niż te które dotychczas wchłaniałam... ;)
OdpowiedzUsuńZgarniaj zgarniaj, nie pożałujesz:-)
Usuń