Stół styczniowy czyli futro i jabłuszka hasselback {przepis}
Nie lubię składać obietnic, co do których nie mam pewności, że będę mogła je zrealizować. Nie obiecuję nawet sobie samej, jeśli wiem, że mogę mieć pod górkę. Bo potem jakoś tak głupio, a klasyk wyraźnie mówi: "nie obiecuj, kiedy jesteś szczęśliwy, nie odpowiadaj kiedy jesteś zły, nie decyduj kiedy jesteś smutny".
Dzisiaj łatwo by mi było naobiecywać (przede wszystkiem sobie) różnych różności, bo właśnie rozpoczynam zimowy urlopik (tak, już drugi) i przede mną roztacza się wizja dwutygodniowego dolce far niente. Mogłabym na przykład naobiecywać teraz Wam i sobie posty co dwa dni. Mogłabym naobiecywać rozpoczęcie nowego cyklu pt "Stół...". Mogłabym też dać sobie uciąć rękę, że zrealizuję wszystkie genialne DIY, które są na liście oczekującej.
Nie zrobię jednak tego. Nie zrobię, choć kusi, bo wiem, że te dwa tygodnie szybką zlecą i wrócę w wir codzienności, w której blogowanie w żaden sposób nie ma szans wskoczyć chociażby do pierwszej dziesiątki priorytetów.
Zeszły rok był bardzo intensywny pod względem zawodowym, nie inaczej będzie i w tym roku. Nie narzekam jednak, bo grzechem by było narzekać, że się ma pracę, którą w dodatku się lubi. I to z wzajemnością. Mogę zatem oficjalnie obiecać, że od czasu do czasu siądę sobie przy komputerze, ale nie w celu opracowania ćwiczeń gramatycznych przygotowujących do CAE tylko w celu stworzenia contentu.
Nie, nie przywidziało się Wam. Już nie będę pisać postów. Będę tworzyć content. Zgodnie oczywiście z trendami, bo teraz pisanie postów jest passe, teraz wszystkie blogerki tworzą content. Nawet te, które nie mają zielonego pojęcia o podstawowych zasadach interpunkcji czy składni (a takowe są nawet wśród blogerek "topowych", o zgrozo!) są content creators. Wykombinowałam więc sobie i ja taką nieskromną teorię, że jako posiadaczka oceny celującej z matury z polskiego, znająca dwa języki, w tym jeden biegle, mogę spokojnie przystąpić do kreowania kontentów. Jak myślicie? Mogę? No to jedziemy!
Dziś kontentować będę, tak w skrócie mówiąc, o futrach i jabłuszkach hasselback. Wiecie, jeżeli cokolwiek w kontekście kulinarnym opatrzone jest słowem hasselback oznacza to, że ma nacięte plecki. Plecki nacina się po to, by delikwent przyjął więcej aromatów, ale i po to, by piękniej wyglądał. A może przede wszystkim po to?
Podaję przepis na dwie osoby, po jednej połóweczce dla każdego. Jeśli chcecie przygotować jabłuszka dla większej ilości osób zwiększacie oczywiście odpowiednio ilość składników.
PS - dobre było :-)
Jak zrobić jabłka hasselback?
Podaję przepis na dwie osoby, po jednej połóweczce dla każdego. Jeśli chcecie przygotować jabłuszka dla większej ilości osób zwiększacie oczywiście odpowiednio ilość składników.
Potrzebujesz:
1 jabłko (lub dowolną ilość), np Ligol
1 łyżkę syropu klonowego
0,5 łyżeczki gałki muszkatołowej
0,5 łyżeczki cynamonu
Jabłuszko obieram, kroję na pół, usuwam gniazdo nasienne. "Grzbiet" jabłuszka nacinam w równych odstępach uważając, by nie przeciąć do końca. Połóweczki jabłka układam w naczyniu żaroodpornym. Z podanych składników przygotowuję "marynatę" i za pomocą pędzelka rozsmarowuję ją po jabłuszku (po naciętej stronie). Jabłka piekę przez ok. pół godziny w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Podaję ciepłe z gałką lodów waniliowych. Mega!!
Do takiego wybitnie zimowego deseru proponuję stół w równie wybitnie zimowym anturażu: zamiast obrusu wełniany szal w kratę, zamiast tradycyjnych podkładek kawałek futerka (sztucznego ma się rozumieć!), inspiracja z Pottery Barn, przyznaję, do tego oczywiście gałązki sosnowe lub świerkowe (no w każdym bądź razie coś iglastego) i oczywiście drewno i świece. Ta dam i mamy klimat prawie jak w alpejskim chalet. A tak się składa, że to mój ulubiony klimat.
Kto w to wchodzi?
Pozdrawiam cieplutko ze swojego podwarszawsko-alpejskiego chalet'u. Wpadajcie na jabłuszka w syropie klonowym :-)
XOXO
Ach, jak ja lubię być passe, a potem wpadać do Ciebie po nowinki:)
OdpowiedzUsuńI po te zdjęcia i ślinkę na brodzie... mojej. Pottery Barn kocham, tym bardziej wspomnienie o Big Sky chalets, cabins i pozostałych log homes... Klimaty, do których wzdycham zawsze...
Nie zaskoczę - nas - pewnie, gdy napiszę, że na naszym stole najczęściej ląduje tkanina obiciowa (z racji miejsca, w którym pracuję), gruba, ciężka, z fakturą... czasem w składzie ma teflon:) Ostatnio jedną gładką, ale niesforną, przewiązałam paskami drugiej kraciastej (widać na zdjęciu w moim aktualnym... wpisie).
Wypoczywaj więc i - kontentuj:)
Aniu, ja Cię z każdego passe wydobędę. Czy tego chcesz, czy nie :-) Chociaż, tak sobie myślę...czy my jesteśmy passe? Szalejemy na punkcie pottery barn, a w Polsce jeszcze ani widu, ani słychu. Nie, my zdecydowanie nie jesteśmy passe, my po prostu jesteśmy lata świetlne do przodu, ha ha ha! Buźka!
Usuń"nie obiecuj, kiedy jesteś szczęśliwy, nie odpowiadaj kiedy jesteś zły, nie decyduj kiedy jesteś smutny".
OdpowiedzUsuńZapisałam sobie, bo dobre :)
I takie akuratne, i prawdziwe...
UsuńWszyscy postanowili mnie dzisiaj katować łakociami na blogach... A ja tu marznę w pracy i mam zwykłą kanapkę tylko przygotowaną (chociaż przez męża, więc chyba nie taka do końca zwykła ona)! Takie jabłuszko to bym wciągnęła i bez tych lodów.
OdpowiedzUsuńSorry Winetou, tak jakoś wyszło. Wrócisz z pracy, to sobie takie jabłuszko zaserwuj. I mężowi, za tą kanapkę :-)
UsuńŚwietne jabłuszka :)
OdpowiedzUsuńRobiłam takie ziemniaki, ale jabłuszek jeszcze nie.
Pozdrawiam serdecznie.
Polecam Ci je serdecznie! Buziaki!
UsuńAleż mi narobiłaś smaka na te jabłuszka!!!!
OdpowiedzUsuńJa to jestem mocno zacofaną blogerką bo nawet nie wiedziałam o tym nowym zjawisku ;p
Wpadaj i kontentuj jak często się da!!! :)
Nie omieszkam :-) Będę kontentować tak, by wszyscy byli ukontentowani :-) buźka!
UsuńNie wiem, czy ja dziś dam radę zasnąć... Co ja mam począć bez takich jabłuszek? I to podanych z lodami... Ech, trzeba jutro się wybrać do sklepu :))
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Wszak to deser bez wyrzutów sumienia! Pozdrowionka!
Usuń